Długość trasy: 200 km (20+82+98) Data: 31 V - 2 VI 2018 Uczestnicy: Kachna, Arti Start/meta: Chyrowa Przewyższenie: ok. 2750 m Najwyższy punkt trasy: ok. 660 m n.p.m. (Gniazdo Jawornika) Prędkość maks.: 68 km/h Inne: 3 sztemple (wyszliśmy z wprawy), 5 drzwi, 6 przełęczy, 7 drewnianych cerkwi, niezliczona ilość przydrożnych kapliczek i krzyży oraz jedna salamandra
Beskid Niski od dawna siedział mi w głowie, a ostatecznie przekonałem się do pomysłu wycieczki
rowerowej w ten region przed rokiem robiąc
trasę przez polskie góry. Mimo że nie eksplorowałem
wtedy zakątków i atrakcji Beskidu, a jedynie przejeżdżałem przezeń, to już kilka migawek wystarczyło,
aby zauroczyć się w tym górskim paśmie. Ciężko było jednak zgrać potencjalne terminy wyjazdu z kompanami z
ekipy, a samotny wyjazd zdecydowanie odpadał, zgodnie z myślą, że dzielić się radością, to dwa razy tyle radości.
W końcu, niemal rok później, odezwała się Kachna, której nasiliły się objawy niedoboru wysokości i górskich pejzaży.
Postanowiliśmy pojechać na długi weekend przy okazji święta Bożego Ciała.
Do dyspozycji nie było zbyt wiele czasu - raptem dwa pełne dni, więc optymalnie byłoby przemieszczać się z punktu A do B. Takie
podróżowanie najlepiej zrealizować transportując rowery w region pociągiem. Nie było jednak w tym czasie sprzyjających połączeń umożliwiających
przewóz bajków czy to z powodu remontów, czy likwidacji połączeń, bądź po prostu z braku dobrej woli polskich kolei na przyłączanie wagonów
rowerowych. Pozostał nam samochód i pedałowanie ze startem i metą w tej samej miejscowości. Padło na Chyrową, choć próbowaliśmy znaleźć
nocleg gdzieś bliżej głuszy, jak w Hucie Polańskiej, jednak bardzo późno zdecydowaliśmy się na wyjazd, więc miejsc do wyboru było już niewiele.
Po nocnym przejeździe z północy wylądowaliśmy w Chyrowej około godziny dziesiątej. Nocować
mieliśmy w gospodarstwie Pod Chyrową, działającym na bazie dawnego schroniska młodzieżowego.
Przemiły gospodarz, pan Andrzej, miał dla nas do zaoferowania już tylko pokój czteroosobowy, jednak zaraz po naszym przyjeździe zasugerował
nam nocleg u swoich sąsiadów, którzy dopiero co skończyli remont i meblowanie części swojego domu przeznaczonego dla turystów. W ten sposób
wylądowaliśmy kilkaset metrów dalej (i kilkanaście niżej) w nowym, pachnącym jeszcze farbą pokoiku z niedawno rozpakowanymi i poskładanymi
meblami z Ikei. Mogliśmy nawet wybrać jeden z trzech pokoi, bo gospodarze nadal dopinali ostatnie szczegóły w przygotowywaniu swojej noclegowej
oferty, więc nie planowali gości tak szybko.
Po wyczerpującej podróży postawiliśmy na drzemkę i popołudniowe pierwsze lekkie kilometry do nieodległej Dukli. Tam zrobiliśmy drobne zakupy i
odwiedziliśmy pub/restaurację Browar Dukla. Tak się nam tam spodobało, że wracaliśmy w to miejsce na posiłki w pozostałe dni. W Dukli obejrzeliśmy
zabudowę wokół rynku i Muzeum Historyczne (zza płotu). Przed zmierzchem wróciliśmy do Chyrowej, bo kolejny dzień mieliśmy rozpocząć o świcie.
Dzień 2. | 82 km
Szlakiem symbolicznych drzwi do nieistniejących łemkowskich wsi |
TRASA
O świcie, bo tak właśnie lubimy, dzień jest dłuższy, a dodatkowo był to czas anormalnej w Polsce upalnej wiosny,
więc mając więcej czasu do dyspozycji, godziny największego upału można było ewentualnie przeznaczyć na siestę.
Ruszyliśmy w stronę miejscowości Myscowa, ale za radą gospodarzy pojechaliśmy leśną drogą Za Groniem. Szuter z
nachyleniami powyżej dychy i świetnym widokiem na Beskid skutecznie nas obudził. W lesie czekały nas pierwsze brody,
pokonywane bez problemu, bo utwardzone i przy bardzo niskim stanie wód. Pierwsza
dłuższa przerwa przyszła jednak już niebawem, bo na naszej drodze spotkaliśmy wylegującą się salamandrę plamistą, co
musiało skończyć się długą sesją fotograficzną autorstwa Kachny.
Z Myscowej pojechaliśmy do Krempnej, po drodze zatrzymując się na drewnianym moście nad Wisłoką, na skraju miejscowości Polany, gdzie próbę
obciążeniową przeprawy z pozytywnym rezultatem przeprowadził przejeżdżający, jakżeby inaczej, Autosan. W końcu do Sanoka, gdzie znajdują się
fabryki tej marki, mieliśmy bliżej niż zwykle. Dobrze wiedzieć, że PKS-y jeszcze się tam kręcą, jeśli kiedyś wrócimy w Beskid na piesze wycieczki.
W Krempnej duże wrażenie zrobiła na nas drewniana cerkiew (oczywiście jak większość tego typu budowli w Polsce - aktualnie kościół rzymskokatolicki).
Z trudem odciągnąłem jednak Kachnę od wykonywania obszernej dokumentacji fotograficznej, której nie powstydziłby się konserwator zabytków, bo kolejne
kilometry były jeszcze przed nami. W Krempnej zatrzymaliśmy się jeszcze w sklepie na małą przekąskę i przy zaporze na Wisłoce.
Pojechaliśmy dalej starą zniszczoną drogą przez dawną łemkowską wieś Żydowskie prowadzącą na wzgórza nad Ciechanią, podobno jedną z
najładniejszych dolin w Beskidzie, gdzie niegdyś również była osada Łemków. Ślady bytności tej grupy etnicznej miały być tematem przewodnim
tego dnia wycieczki, a w szczególności symboliczne drzwi prowadzące do pięciu nieistniejących już osad. Pierwotny plan zakładał przejazd doliną
Ciechani, jednak od jakiegoś czasu wstęp doń możliwy jest tylko po umówieniu z przewodnikiem Magurskiego Parku Narodowego. Jak to się ma do rowerów,
to nawet nie wiem, więc postanowiliśmy podziwiać Ciechanię z dostępnej drogi. Czy było tak pięknie jak piszą i mówią? Być może zdjęcia tego nie oddają,
więc warto wybrać się i sprawdzić samemu. Nam się bardzo podobało.
Dalsza droga to szalony zjazd zniszczoną drogą do Ożennej, gdzie odbiliśmy na Grab, a potem na szuter prowadzący na Przełęcz Długie.
Nazwa przełęczy wywodzi się od wsi Długie, gdzie natrafiliśmy na pierwsze drzwi. Jak można wyczytać w Internecie, ten niezwykły sposób
upamiętnienia niegdysiejszych mieszkańców Łemkowszczyzny wymyśliła absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie - Natalia Hładyk. Pierwszy raz drzwi z Długich i
inne drzwi z kolekcji pojawiły się na XXVI Łemkowskiej Watrze w Zdyni, po czym postanowiono ustawić je tam, gdzie domostw Łemków już nie ma.
Kolejną wsią na azymucie była Radocyna, gdzie naszą uwagę zwróciły liczne prace budowlane przy domach, zapewne letniskowych. Być może wracają
potomkowie dawnych mieszkańców, albo ktoś docenił po prostu urok doliny górnej Wisłoki. W każdym razie ruch był tam spory, czy to tubylców,
budowlańców, czy wreszcie turystów. Do kolejnej wsi z drzwiami musieliśmy się trochę wrócić. Była to Lipna usytuowana w dolinie rzeki o tej
samej nazwie, obecnie mocno zalesionej, ale kilka polan urozmaicało jeszcze widoki.
Czwarte drzwi z pięciu to wieś Czarne, gdzie panoramy były już bardziej rozległe, dzięki czemu udało się zrobić kilka zdjęć symbolicznego
wejścia z górami w tle. Ostatnia na trasie była prawdopodobnie najsłynniejsza wśród turystów wieś Beskidu - Nieznajowa, ze znajdującą się
tam chatką studencką, stojącą w zakolu rzek Wisłoki i Zawoi. Przy wysokich stanach wody, żeby się do chatki dostać, trzeba solidnie zmoczyć
nogi, ale warto poznać parę opiekującą się chatą, a być może nawet spędzić tam kilka nocy. My zamieniliśmy kilka słów, wzięliśmy stempel i
ruszyliśmy w stronę drzwi. Dodatkowo mile zaskoczył nas Magurski Park Narodowy, który przy tablicy informacyjnej umieścił nic innego jak pieczątkę.
Wprawdzie był to dopiero drugi stempel tego dnia, ale czasem im trudniej stempel zdobyć, bo cywilizacja jest bardzo rozsiana po okolicy, to radość
jest jeszcze większa. W dodatku był w miejscu, gdzie kompletnie się go nie spodziewaliśmy.
W drodze powrotnej do Chyrowej zatrzymaliśmy się przy pięknych drewnianych cerkwiach w Świątkowej Wielkiej, Świątkowej Małej i w Kotaniu. Wracając
przez Krempną odwiedziliśmy również budkę z lodami (i frytkami), która rano była jeszcze zamknięta. Uzupełniliśmy też bidony, bo poprzedzające
kilometry jechaliśmy na bidonowych oparach. Na obiadokolację podjechaliśmy do Dukli autem, żeby zaoszczędzić na czasie i siłach przed ostatnim
dniem pedałowania.
Mimo ponad 80 kilosów nakręconych dnia poprzedniego, dzięki wczesnej pobudce i możliwości skorzystania z auta celem spożycia posiłku
i zrobienia zakupów w Dukli, mogliśmy relatywnie długo pospać, pomimo kolejnej pobudki przed świtem. Tego dnia trasa miała być ciut dłuższa,
ale proporcje między bezdrożami i szosą odwróciły się. Tym razem czekało nas więcej asfaltu, a mniej szutrów.
Krótko po świcie wyruszyliśmy przez Mszanę i Tylawę do Jaślisk, gdzie szczególną uwagę zwraca zabytkowa drewniana zabudowa w rynku.
Dla fanów polskiej kinematografii atrakcją będzie bar wykorzystany w scenach filmu
Wino Truskawkowe. My pod sklepem nieopodal zjedliśmy
drugie śniadanie, po czym starą zniszczoną drogą rozpoczęliśmy podjazd na graniczną Przełęcz Beskid nad Czeremchą. Czeremcha to kolejna z
niegdysiejszych wsi, po której pozostały podobne pamiątki jak po innych osadach, czyli cerkwisko, przydrożne krzyże i stary cmentarz. Drogą
na przełęcz można przedostać się do Czech, jednak my postanowiliśmy zawrócić i udać się dalej na wschód.
Przejechaliśmy jeszcze raz przez rynek w Jaśliskach, skąd stromym zjazdem wróciliśmy na drogę wojewódzką 897 i udaliśmy się w stronę przełęczy
bez nazwy (przynajmniej kartograf na moją mapę nazwy nie naniósł), z której odbija leśna droga do dawnej wsi Polany Surowiczne. Obecnie jest tam
Chata Elektryków (czyli sztempel do kolekcji) i restaurowana dzwonnica cerkiewna z 1730 roku. Trasa przez Surowiczne jest bardzo malownicza i
wymagająca. Po drodze pokonuje się kolejną przełęcz, w Gnieździe Jawornika, a że jest to raczej droga dla leśników i usług leśnych, więc
na drodze mogą pojawić się spadki terenu odbiegające od dopuszczalnych norm. Rzeczywiście takowe się pojawiają, co z kolei nas bardzo ucieszyło.
W okolicach Puław zaczęło się chmurzyć. Mapy radarowe potwierdziły, że opad zbliża się w naszą stronę, a z racji ułożenia trasy my z kolei
zbliżaliśmy się do opadu. W związku z tym w miejscowości Wisłoczek znaleźliśmy plac zabaw z wiatą na grilla i zrobiliśmy sobie przerwę na coś
na ząb (a dla niektórych nawet na drzemkę). Kiedy okazało się, że z wielkiej chmury przyszedł mały deszcz, ruszyliśmy dalej. Konkretnie pod górę,
na kolejną przełęcz bez nazwy na mojej mapie, skąd mieliśmy dostać się najkrótszą drogą do Królika Polskiego (nazwa miejscowości). Od przełęczy
w kierunku Królika znów zaskoczyły nasz dzikie zjazdy - jeden z nich postarałem się uwiecznić na zdjęciu.
Deszcz jednak nasilił się, więc po zjeździe ukryliśmy się na przystanku. Powoli zaczął doskwierać nam głód, a że do najbliższej papudajni było
jeszcze kilkanaście kilometrów, to poświęciłem się i w deszczu pocisnąłem do znalezionego na mapach Google’a sklepu nieopodal. Zanim opędzlowaliśmy
dopiero co zakupione wiktuały deszcz zelżał i w końcu minął. Pojechaliśmy najkrótszą drogą w kierunku Dukli. Po drodze były kolejne hopy, może
niezbyt długie, ale za to nasycone dwucyfrowymi procentami, więc okazja aby się spocić jeszcze się nadarzyła. Szczególnie w pamięci utkwił mi punkt
widokowy na Górze Przymiarki i zjazd zeń wąską drogą do Lubatowej. Będąc w Dukli nie traciliśmy czasu na odkrywanie Ameryki od nowa i zjedliśmy
w tym samym miejscu. Pozostała honorowa runda do Chyrowej i niemal ze stówką na liczniku drugiego dnia, a w sumie z dwiema w ten krótki weekend,
zakończyliśmy wycieczkę po Beskidzie Niskim. Jest to jednak ciągle tylko przedsmak tego, co można zjechać i obejrzeć mając do dyspozycji więcej czasu.
Beskid Niski pozostaje więc na liście destynacji rowerowych Drużyny B.
Majówka rowerowa na bogato: tydzień w siodle, cztery osoby, sześć rowerów, góry takie i szmakie oraz rekonesans TdPA 2017. To musi być Drużyna Bajkerów.
Kolejna odsłona szosowych zmagań w Karkonoszach po najznakomitszych podjazdach regionu, tym razem w wykonaniu Błażeja, będąca jednocześnie jego debiutem w roli autora relacji..