Pomysł na przejechanie tysiąca kilometrów w tydzień zrodził się w mojej
głowie wiele lat temu. Podjęta została nawet próba, ale raczej z myślą "zobaczymy
ile nakręcę kilometrów po dniu lub dwóch" i ostatecznie pomysł nie
został zrealizowany z różnych powodów. Było to jeszcze za czasów,
kiedy jeździłem tylko na rowerze crossowym. Odkąd śmigam również na
kolarzówce, to idea 1000 w 7 zaczęła znów mnie prześladować. Nękała
mnie często i uporczywość tej myśli sprawiła, że radosny i spontaniczny
pomysł głowa zamieniła w wyzwanie, które postanowiłem ostatecznie podjąć.
Długość trasy: 1000 km (148+175+109+141+146+151+130) Data: 1 V - 7 V 2016 Uczestnicy: Arti Start: Starogard Gdański Meta: Starogard Gdański Przewyższenie: ok. 5725 m Maks. nachylenie podjazdu: 10% (zawsze coś) Czas jazdy: 41 h 43 min Średnia prędkość: 24 km/h Inne: 14 bidonów, 23 batony, 10 żelków energetycznych, 3-pak dextro,
3 Brodnice (Górna, Dolna i kujawsko-pomorska), dwa Szymbarki (kaszubski i iławski) oraz zero kapci
1000 km | 7 dni
Często myślałem jak to jest przejechać 7 setek z rzędu, zgodnie ze starą
drużynową maksymą "dzień bez setki dniem straconym". Miałem też refleksje,
że tak naprawdę to nic spektakularnego, bo przecież kolarze na wieloetapowych
tourach bez problemu przekraczają tysiaka w siedem dni. No ale ja nie jestem
kolarzem zawodowym i nawet nie śmiałbym nazwać się kolarzem amatorem – jestem
raczej rowerzystą – hobbystą. Do tego przejechanie tysiąca kilometrów samotnie,
kiedy nie można skryć się w peletonie, jechać na czyimś kole przez długie kilometry
i osłaniać się od wiatru to inna historia. Raczej nie byłbym w stanie przejechać
bez solidnego przygotowania tysiąca w siedem dni "na raz", to znaczy bez przerw w
trakcie poszczególnych "etapów". W związku z tym moje wyzwanie połączyłem
z krajoznawczą promocją otaczających moje miejsce zamieszkania regionów.
W końcu to przyświecało zawiązaniu Drużyny B. – turystyka i wyzwanie.
W mojej wycieczce było i jedno, i drugie. W ten sposób odwiedziłem
następujące miejsca: Kociewie, Wysoczyznę Elbląską, Powiśle, Pojezierze
Iławskie i okolice Brodnicy, Bory Tucholskie, Kaszuby oraz Żuławy Wiślane.
Nie chcąc zanudzać, poniżej krótkie opisy poszczególnych dni oraz
najważniejsze – czyli zdjęcia. Załączam też linki do map z profilami
tras – uprzedzam, że nie sumują się idealnie, bo zostały stworzone stacjonarnie.
Nie korzystałem z urządzenia GPS, jedynie z licznika odliczającego mój tysiąc
przez kolejne minuty jazdy.
1 | Runda kociewska – prowadząca przez najważniejsze miasta Kociewia,
to znaczy Starogard Gdański, Tczew, Gniew i Pelplin. Przy okazji odwiedziłem Białą Górę,
gdzie warto przyjrzeć się zespołowi śluz na Wiśle i Nogacie. Tego dnia najtrudniejsze było
spojrzenie na licznik, kiedy przejechałem raptem trzy kilometry i do końca zostawało 997.
Wtedy tak naprawdę dotarło do mnie jak długa i samotna droga mnie czeka. Dzień zakończyłem
mając przed sobą 852 km. |
Mapa/Profil
2 | Runda kadyńska – z nazwą powziętą od pięknego podjazdu szosowego z Suchacza do Kadyn.
Nie był to dzień z największym przewyższeniem, ale z pewnością z najdłuższymi podjazdami
przywołującymi migawki z gór (Suchacz – Kadyny oraz Elbląg – Dębica) i pięknymi krajobrazami
Wysoczyzny Elbląskiej. Wszystko to po przedbiegach przez równe jak stół Żuławy Wiślane.
Po płaskim pierwszym dniu, gdzie dodatkowo kiepski asfalt momentami nieźle mną wstrząsnął,
jazda po prawdziwych górkach dodała mi energii i ostani fragment trasy z Dzierzgonia do
Mikołajek Pomorskich wydłużyłem sobie o dodatkowe kilometry jadąc przez Waplewo. W ten
sposób zakończyłem dzień z największym dorobkiem tego tygodnia – 175 km. |
Mapa/Profil
3 | Runda brodnicka – korzystając z narodowego święta (3 V), postanowiłem
połączyć przyjemne z rodzinnym i smacznym. Trasa zaczęła się w moich rodzinnych Mikołajkach
Pomorskich, prowadziła przez Prabuty, Szymbark, Iławę, Pojezierze Brodnickie i zakończyła
się grillem zorganizowanym w Brodnicy przez moją kuzynkę i jej męża. Nie zabrakło także
innych członków familii, a Karla zamieniła się w kierowcę wozu technicznego, który po
zakończonej imprezie przewiózł mojego rumaka z Brodnicy do Starogardu Gdańskiego. Dzień
skończyłem po spokojnych 109 km, co w perspektywie tysiaka można traktować wręcz jako
dzień odpoczynku. |
Mapa/Profil
4 | Runda chojnicka – czyli przejażdżka przez Bory Tucholskie (przez niektórych urlopowiczów nazywane
Bory Bory). Był to jedyny dzień z deszczem, przez co przesunąłem start z tradycyjnej godziny
szóstej rano o niemal trzy godziny do przodu. Częściowo z konieczności przetransportowania się do
Chojnic, ale również celem przeczekania największych opadów. Trasę wyznaczyłem sobie wzdłuż Jeziora
Charzykowskiego i dalej przez bezkres Borów Tucholskich. Po powrocie do Chojnic przetransportowałem
się do Starogardu Gdańskiego na obiad. Z racji, że na liczniku ciągle było mało, to dokręciłem 31 km w
okolicy STG. To był dzień kryzysu i kto wie, czy gdyby nie wafelek schowany na czarną godzinę, nie
padłbym gdzieś po drodze na tej ostatniej pętli tego dnia. Do łóżka położyłem się dość późno i nie
chcąc skracać sobie popołudniowego czasu na regenerację, postanowiłem wrócić do wyjazdów na trasę
skoro świt. Byłem jednak w dobrym humorze, bo większa część trasy była już za mną – gdzieś w okolicy
Przechlewa przekroczyłem półmetek trasy i teraz miałem mieć przed sobą mniej, niż zostawiałem w tyle. |
Mapa/Profil
+ Mapa/Profil
5 | Runda kaszubska – trasa w całości pagórkowata prowadząca przez Szwajcarię Kaszubską, krainę jezior i malowniczych
wzgórz, ze startem i metą w Szymbarku (dokąd ruszyłem autem już o piątej rano). Z każdym dniem poranki robiły się
coraz cieplejsze, także tego dnia, mimo porannego startu, mogłem już ruszyć w krótkich spodenkach. Przede mną były
trzy dni jazdy i średnio do pokonania 142 km. Nie mogłem już sobie pozwolić na modyfikacje tras i musiałem jechać
zgodnie z planem, żeby na koniec nie zabrakło kilometrów. Punktem obowiązkowym przejażdżki po Kaszubach musi być
Droga Kaszubska, czyli szosa z Wieżycy do Chmielna, spektakularnie wijąca się między wzgórzami i jeziorami. Jeśli
ktoś będzie w okolicy rowerem górskim, to bez problemu wjedzie na najwyższy punkt regionu – Wieżycę, gdzie dodatkowo
stoi wieża widokowa. Panoramy zeń są znakomite. Niestety dla bajkerów, Kaszubi zdają się kopać kolejne jeziora, bo
ilość wywrotek jakie mnie wyprzedzały na trasie momentami odbierały chęć do jazdy, nawet na bocznych drogach. W
związku z tym kolejny raz na Kaszuby ruszam w niedzielę lub w święto. Na koniec dnia miałem na liczniku 719 km, a
na samych Kaszubach udało się nawet zrobić niemal 1400 m przewyższenia (nieźle jak na województwo pomorskie). |
Mapa/Profil
6 | Runda żuławska – czyli dzień szósty. Trasa ta znalazła się w tym miejscu, bo moja pierwsza wizyta w delcie Wisły była
tylko etapem w drodze do Kadyn. A Żuławy Wiślane to ewenement w skali naszego kraju – płaskie jak stół pola
poprzecinane rowami i kanałami melioracyjnymi, sięgające po horyzont. Wiele miejsc znajduje się poniżej poziomu morza, a system
kanałów zaprojektowano tak, że lustro wody często jest powyżej otaczającego terenu. Do tego urokliwe kościółki,
cmentarze menonickie, ogromne domy podcieniowe oraz wiatraki (teraz już częściej aerogeneratory niż koźlaki, paltraki
i holendry) sprawiają, że pedałowanie po Żuławach to krajoznawcza przygoda. Koniec dnia przyniósł 870 km
na liczniku, więc pozostałe 130 to miała być już tylko formalność. |
Mapa/Profil
7 | Runda honorowa – ze startem i metą w Starogardzie Gdańskim, poprowadzona znanymi mi ścieżkami przez
Lubichowo i Skarszewy – kolejną perełkę Kociewia. Pętlę o długości niewiele ponad 60 km przejechałem dwa
razy, w rożnych kierunkach, rozdzielając ją sowitym drugim śniadaniem zjedzonym w domu w Starogardzie.
Ostatnie kilometry przepedałowałem przez miasto, fotograficznie zaniedbane przeze mnie podczas
wcześniejszych dni. Licznik zawrócił dokładnie pod domem i tysiak w siedem dni stał się rzeczywistością.
Zadowolony, że nogi nie sprawiły problemów, a co więcej głowa się nie poddała i rower śmiało niósł przed
siebie, wziąłem ostatnią długą kąpiel podczas tej próby i z nieukrywaną ulgą odstawiłem rumaka na bok –
też zasłużył na odpoczynek. |
Mapa/Profil
Przychodzi pytanie, jakie będzie kolejne wyzwanie? Kto wie, może tysiąc w siedem w wersji górskiej... ktoś chętny? ;-)