Majka Days | 2018

Rekonesans trasy i start wspólny

Zdjęcia: BikeLIFE.pl, Arti
Tekst: Arti

Zaraziwszy się szosowym bakcylem kilka lat wcześniej, od czasu do czasu staję na starcie szosowych imprez amatorskich. Do tej pory moim sztandarowym punktem wakacyjnym był Tour de Pologne Amatorów, ale odkąd usłyszałem, że nasz najlepszy góral zawodowego peletonu organizuje swoją imprezę, to postanowiłem dorzucić do programu wyścig Rafała Majki - Rafał Majka Days.

Rekonesans trasy

62 km | TRASA

W roku 2018 miała miejsce druga odsłona ścigania z Rafałem, która rok wcześniej organizowana była we wrześniu. Zdaje się, że termin co roku będzie ruchomy, żeby zgrać imprezę z kalendarzem Rafała. Niestety przed rokiem z kolei mi nie udało się dopasować terminów i nie dołączyłem do zabawy (a szkoda, bo jazda w ulewnym deszczu po TdPA 2016 nie robi już na mnie wrażenia, a pogoda u Zgreda w 2017 roku, mówiąc delikatnie, nie sprzyjała). Tym razem byłem zdeterminowany wziąć udział zanim poznałem termin zawodów. Do tego stopnia, że gdy potwierdzono datę i otwarto możliwość zgłoszeń, to byłem pierwszym zarejestrowanym i opłaconym zawodnikiem na liście.

Na Majka Days składa się jazda indywidualna na czas (sobota) i wyścig ze startu wspólnego na trzech dystansach (niedziela). Nie wygłupiając się oczywiście, zapisałem się tylko na ten drugi wyścig (na najdłuższy dystans - 75 km... czyli może jednak się wygłupiłem). Do zawodowych amatorów, jak nazywam tych, którzy intensywnie trenują, się nie zaliczam i o czołowe lokaty nie walczę, więc start wspólny całkowicie mi wystarczał. Niestety nie udało mi się namówić nikogo z dzielni na wspólne uczestnictwo, do czego powoli zaczynam się przyzwyczajać, dlatego do Krynicy-Zdroju, gdzie mieści się start i meta zawodów, udałem się sam. Kwaterę wyszukałem sobie w nieodległej wsi Mochnaczka Niżna, zaraz u stóp finałowego podjazdu. Uznałem, że zgiełk uzdrowiska nie jest mi potrzebny, a możliwość dobrego zapoznania się ze sztajfą na Jakubik nie zaszkodzi.

W Mochnaczce wylądowałem w piątek wieczorem. Sobotę przeznaczyłem na spokojny objazd niedzielnej trasy. Wprawdzie niektóre odcinki znałem z zeszłorocznej majówki z ekipą i późniejszego Tour de Góry, ale możliwość przejechania całości ciągiem pozwoliła mi ocenić trudność trasy i zaplanować rozkład sił. Pogoda była świetna, wręcz upalna, dlatego chcąc uniknąć wypocenia wszelkich płynów, których być może potem nie zdążyłbym uzupełnić przez resztę dnia, wyjechałem o szóstej rano, grubo przed apogeum skwaru. Zacząłem od Jakubika, który już w widoku z dołu zdawał się oferować kilkunastoprocentowe nachylenia. Tak też było w rzeczywistości - takie końcówki lubię i podoba mi się usytuowanie finiszu na konkretnym podjeździe. Z Jakubika zjeżdża się już na luzie do miasteczka zawodów w Krynicy. Ja akurat nie mogłem nazwać tego zjazdem na luzie, bo po nocnych opadach to był jedyny fragment trasy, który nie obeschł i strome zawijasy starałem się pokonać jak najbezpieczniej, żeby przedwcześnie nie zakończyć udziału w imprezie, zanim ta jeszcze się zaczęła. Po tym mokrym zjeździe i przemknięciu przez Krynicę, gdzie trwały niewielkie prace drogowe, wiedziałem że pierwszą rzeczą po powrocie z rekonesansu będzie mycie mojej białej strzały.

Wyścig z Krynicy od razu obiera kierunek pod górę, konkretnie na Przełęcz Huta (Krzyżówka). Dla tych, którzy mają problem wejść od startu na wysokie obroty, a tak mam ja, będzie nie lada problemem utrzymanie się w czubie. We wsi Krzyżówka przejeżdżamy jedną z najdziwniejszych krzyżówek drogi wojewódzkiej i krajowej jakie w życiu widziałem i śmigamy przyjemnym serpentyniastym zjazdem do wsi Berest i dalej do Florynki, gdzie skręcamy na Śnietnicę. Stamtąd powoli znów zaczynamy się wspinać (po zeszłorocznym skrócie leśnym do Śnietnicy, wieś ta już zawsze będzie mi się kojarzyła z trzymetrowym barszczem sosnowskiego). W Śnietnicy na rozwidleniu jedziemy do Banicy, po drodze ostrożnie przejeżdżając stary drewniany mostek, gdzie wystające łby gwoździ tylko czekają na rowerowe gumy. W Banicy za cerkwią skręcamy w prawo na moją ulubioną sztajfę tej trasy, krótką ale naprawdę bardzo treściwą jeśli chodzi o procenty.

Dalej przez wsie Czyrna Wyżna i Niżna wracamy do Berestu i zaczynamy drugą pętlę Berest - Florynka - Śnietnica - Banica - Czyrna. Ja drugiej pętli w ramach objazdu nie robiłem, a zjechałem tylko do Berestu i wróciłem do Czyrnej. Tam na skrzyżowaniu organizatorzy zaplanowali bufet, dla dystansu 75 podwójny: raz jadąc w prawo na drugą pętlę, drugi raz jadąc w lewo do Mochnaczki Wyżnej. Tam też teraz się udałem i muszę przyznać, że podjazd ten, choć mający zaledwie dwa kilometry, będąc przedostatnim na wyścigu z pewnością da się we znaki. W Mochnaczce Wyżnej trasa wpada na chwilę na krajówkę i w Mochnaczce Niżnej, obok mojej kwatery, skręca na gwóźdź programu - Jakubik, czyli niecałe dwa kilosy do mety. W ramach rekonesansu drugi raz Jakubika już nie atakowałem. Podjadę go jutro (nawet dwa razy, bo raz w ramach dojazdu na start).

Po południu, już pieszo, ale przez Jakubik, udałem się do Krynicy na obiad i odbiór pakietu startowego. W pakiecie startowym otrzymujemy między innymi pamiątkowy bidon, taki sam jaki będzie rozdawany na bufecie, co uważam za świetny pomysł organizatorów. Dostałem nawet zamówienie na jeden dodatkowy, więc nie chciałem jutro zamulić i dojechać na bufety, jak już wszystko wyżłopią.

Majka Sunday

91 km | TRASA (wyścig)

W dniu startu pogoda znów była znakomita. Wprawdzie prognozy zapowiadały opad i burze, ale raczej po południu, kiedy już planowałem być na mecie. Na dzień dobry podjechałem na Jakubik i śmignąłem w dół na start do Krynicy, tym razem po suchym. Objechałem miasteczko, zrobiłem kilka fot i ustawiłem się w pierwszym sektorze - dla dystansu 75. Niedługo pojawił się Rafał, odpowiedział na kilka pytań wodzireja imprezy, zapozował do grupowego zdjęcia na starcie i ruszyliśmy przez Krynicę. Jak dobrze, że nie trzeba było godzinę stać jak na TdPA i tracić sił oraz płynów w powoli rozkręcającym się upale.

Tak jak się spodziewałem, bez solidnej rozgrzewki straciłem kontakt z najlepszymi zaraz na początku, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio, bo Rafał zanim jeszcze wyjechaliśmy z miasta nawrócił na start, żeby wystartować kolejny dystans. Wiedziałem więc, że po drodze gdzieś jeszcze spotkam bohatera dnia. Tak też niebawem się stało. Prowadzony przez dwójkę zawodników w strojach Bora-hansgrohe zaczepił się do licznej grupy, w której jechałem ja. Niezapomniane to uczucie jechać z naszym mistrzem w jednym peletoniku, na jego kole i po jakimś czasie patrzeć jak dospiesza na największej sztajfie, zostawia wszystkich w tyle i leci do kolejnej z grup. I tak cały wyścig, co bardzo mi się podobało, bo wiadomo, że jakby chciał, to pojechałby w czołówce i zniknął dla większości amatorów do momentu pojawienia się na mecie. On jednak przeskakiwał między grupami i duża liczba uczestników mogła zobaczyć go w akcji jak śmiga na swojej rakiecie.

Ja tymczasem już się rozgrzałem i prawdę mówiąc tempo grupki, w której jechałem wydawało mi się poniżej moich możliwości. Ponieważ na horyzoncie nie widziałem nikogo, do kogo mógłbym przeskoczyć na delikatnie wznoszącym się odcinku, to postanowiłem pocisnąć na sztajfie za cerkwią w Banicy. W takich miejscach przydaje się moja górska kaseta, dzięki czemu na wysokiej kadencji zostawiłem towarzyszy z tyłu. Nie dałem się doścignąć na zjeździe do bufetu i mając nadmiar miejsca bez problemu przechwyciłem w biegu bidon, który z racji pełnych koszyków wylądował na plecach (kolejny punkt dla organizatorów, za napełnianie bidów izotonikiem, a nie wodą). Kontynuowałem mocne tempo i przyszedł czas, że w końcu ja wyprzedzałem innych. Sekwencja Czyrna-Mochnaczka dała mi w kość, więc ucieszył mnie krótki zjazd pod Jakubik. Zaraz za skrzyżowaniem, przed wjazdem na moją kwaterę miałem upatrzone największe krzaczory, gdzie chciałem wyrzucić i schować bidon, by nie wozić go na metę. Na moje nieszczęście akurat obok stał samochód, więc nie chcąc zbombardować kierowcy musiałem konkretnym lobem przerzucić przeszkodę. Dobrze, że w bidonie coś jeszcze było, bo inaczej nie doleciałby w upatrzone miejsce.

W rozkładzie jazdy pozostał już tylko ostatni podjazd, na którym z grupki, którą opuściłem dogoniła mnie dzielna dziewczyna z ekipy Mogilany. Skojarzyłem wtedy, że rozmawialiśmy rok wcześniej na trasie TdPA. Podziękowała, że podholowałem ją na którymś zjeździe do większej grupy, po czym wjechaliśmy na długo wyczekiwaną metę. Wypatrzyłem później, że znalazła się na podium wśród kobiet i w swojej kategorii, także do czegoś się tego dnia przydałem. Na mecie czekały owoce i piciu, a niżej w miasteczku makaronowy posiłek regeneracyjny. Niestety na zjeździe do Krynicy zaczęło padać, więc znów czekało mnie szorowanie roweru. Udało mi się jeszcze dostać zawijas Rafała na plakacie imprezy, który na szczęście na miejscu zawijano w folię, żeby uratować go przed deszczem. Swoją drogą muszę docenić cierpliwość Zgreda, bo ilość autografów i wspólnych fotek była ogromna.

Chwilę później zwykły opad zamienił się w ulewę. Zastanawiałem się, czy było to częścią programu promocji marki hansgrohe. Mimo że nie brakowało w Krynicy miejsc, aby skryć się przed deszczem, postanowiłem wracać. Zaczęło robić się chłodno, a nie zapowiadało się na szybki koniec prysznica. Przejechałem po raz kolejny Jakubik, tym razem od drugiej strony, i jak to w górach, po drugiej stronie wzniesienia niebawem zaczęło się rozpogadzać. Po drodze dostałem jeszcze sms-a z wynikami: 116. miejsce w kategorii mężczyzn i 46. w kategorii wiekowej. Średnia na górskiej trasie 32 km/h, więc jestem mile zaskoczony. Wystarczyło to na lokatę w środku stawki, ale patrząc na średnie krótszych dystansów przyszła mi do głowy myśl startu na dystansie 45 w przyszłym roku, bo tam miałem szansę na lepszy rezultat. No ale nie o to mi do końca chodziło, więc pewnie i tak znów wybrałbym 75 km. Możliwość jazdy z Rafałem, ciekawe fanty, w tym plakat z autografem, oraz niesamowicie widokowa trasa, mogąca śmiało konkurować z TdPA, skłaniają mnie do dodania Majka Days na stałe do mojego wakacyjnego kalendarza. Jednocześnie polecam ten wyścig wszystkim, którzy nad udziałem w tej imprezie do tej pory tylko się zastanawiali.


Inne przejażdżki z Drużyną B.

Tour de Pologne Amatorów | 2016

Kolejna odsłona zmagań z legendarną trasą Tour de Pologne w amatorskiej obsadzie. Tego lipcowego dnia tylko amatorzy się ścigali. Zawodowcy zobaczyli, że pada i dali sobie spokój.

Tour de Pologne Amatorów | 2015

Pamiętam jak pierwszy raz zobaczyłem ujęcie kolarzy jadących przez Podhale podczas Tour de Pologne z Tatrami górującymi w tle. Wtedy pomyślałem, że kiedyś tak jak oni pokonam tę trasę na rowerze szosowym.

Rekonesans TdPA | 2015

Przetarcie szlaku przed udziałem Drużyny B. w Tour de Pologne Amatorów 2015, czyli dwa nizinne szczury udają kolarzy.