Tczew stanowi doskonałą
bazę wypadową na moje ukochane Kaszuby, więc kiedy we wrześniu roku 2010
zamieszkałem w tej nadwiślańskiej osadzie, to od razu wiedziałem, gdzie
wyruszę na pierwszą wiosenną długą przejażdżkę rowerową. A nawet dwie.
W czerwcu roku 2010 otwarto we Wdzydzach Kiszewskich wieżę widokową o wysokości 36 m, z której rozpościera się wspaniała panorama na Wdzydzki Park Krajobrazowy, stąd pomysł aby rozpocząć przejażdżkę w oddalonej o niecałe 20 km Kościerzynie.
Długi weekend majowy sprzyjał rowerowaniu - w okolicach Kościerzyny natrafiłem na około setkę rowerzystów jadących w mocno rozciągniętym "peletonie", zapewne z któregoś z okolicznych ośrodków wypoczynkowych (lub, sądząc po liczebności, z wszystkich ośrodków razem wziętych). Przypominało to trochę miejskie happeningi "masy krytycznej" tyle tylko, że było to na jakiejś bocznej drodze w środku lasu.
Wdzydze wpisały się w krajobraz turystyczny swoją własną wieżą widokową i
zrobiły to w pięknym stylu. Budowla robi wrażenie. Na najwyższym tarasie
orientację w terenie ułatwiają panoramiczne zdjęcia z opisami. Jest to
trzeci tego typu obiekt w okolicy, obok starej poczciwej Wieżycy i
monumentalnego
Kaszubkiego Oka koło Gniewina.
Po zaspokojeniu mojego estetycznego głodu wspaniałymi widokami udałem się na Wieżycę, żeby obejrzeć Kaszuby z innej perspektywy. Poprowadziłem trasę przez Stężycę i dalej zachodnią stroną Jez. Raduńskiego Dolnego, żeby przed "wspinaczką" na Wieżycę móc jeszcze pokonać malowniczy odcinek Drogi Kaszubskiej prowadzący doń od Chmielna.
Pod wieżą zameldowałem się po godzinie 1700 i coś mi podpowiedziało po cichutku, żeby upewnić się co do godziny odjazdu ostatniego pociągu z usytuowanego u podnóża wzniesienia przystanku kolejowego. Jadąc na punkt widokowy byłem przekonany, że mam czas do 2000, kiedy w rzeczywistości miałem kilkanaście minut. To zdecydowanie za mało, żeby wejść na wieżę, więc po sprawdzeniu drobnego druczku u dołu rozkładu jazdy pozostało mi śmignąć w dół na pociąg. Szkoda sposobności, ale postanowiłem wrócić tam niebawem. Powrót rowerem do Tczewa odpadał, bo silnie wiejący tego dnia wiatr sprawiał, że każdy kilometr smakował podwójnie.
Postscriptum dla zainteresowanych: połatano
Zakręt Chełstowskiego. Proszę
wybaczyć brak fotograficznego potwierdzenia, ale jak się podjeżdża na koniec
wycieczki na Wieżycę to podobnie jak przy zjeździe ostatnią rzeczą, która
przychodzi do głowy jest zejście z roweru. W obu przypadkach myśli się
raczej jak nie "zejść" w inny sposób.
Tym razem wycieczka od początku do końca była rowerowa. Postanowiłem odwiedzić malowniczy Przywidz i pomedytować tam trochę na przyjeziornej ławeczce a następnie wejść na niezdobytą ostatnim razem wieżę widokową na Wieżycy.
Z ciekawości postanowiłem przejechać się leśnym odcinkiem drogi prowadzącym
do Olszanki, a który to dał się nam we znaki
podczas naszej pierwszej
wielodniowej wyprawy w lipcu 2003 roku. Mieliśmy wtedy podejrzenia, że
kaszubskie kilometry są definiowane inaczej niż to, co znaliśmy z życia po
prawej stronie Wisły.
Kiedy od znaku "Olszanka 4" przejechałem do
skraju wioski dokładnie 4100 metrów uznałem, że musieliśmy być wtedy mocno
odwodnieni. Ale po przeczytaniu relacji sprzed ośmiu lat okazało się, że znak
pokazywał wtedy dwa kilometry (tak przynajmniej zgodnie twierdzimy) więc nie
było chyba z nami aż tak źle. Jeśli ktokolwiek pamięta ile w lipcu 2003
roku wymalowano kilometrów na znaku wskazującym na Olszankę, to proszę o
kontakt.
Jadąc do Przywidza przez Gromadzin zaskoczył mnie stan tamtejszej drogi. Do
owego dnia miałem ją w pamięci jako malowniczy wyłożony kocimi łbami,
zapomniany przez świat trakt, który do tej pory w postaci stojącego na półce
zdjęcia przypomina mi o odbytych wyprawach. Już nigdy nie zrobię takiego
zdjęcia...
Jadąc "obwodnicą" Grabowa Kościerskiego, po wjechaniu do którego zawsze
błądzimy, udało mi się zaoszczędzić kilka dobrych kilometrów i już niebawem
byłem na Wieżycy. Tym razem starczyło czasu na wejście na wieżę i mogłem delektować
się cudownymi widokami.