Veronica i Michał - wieloletni członkowie Drużyny B. - nie mieli wcześniej na wycieczkowym koncie wielodniowej wyprawy i od zeszłego sezonu staraliśmy się ich namówić na coś więcej niż jednodniową przejażdżkę po Żuławach lub Wysoczyźnie. Po długotrwałych pertraktacjach skłonili się dołączyć do biebrzańskiej wycieczki i w ten sposób marzenia o dolinie rzeki Biebrzy, jako temacie przewodnim rowerowej wyprawy, ostatecznie się ziściły.
Dni z majówkowego tygodnia jakie wspólnie mieliśmy do dyspozycji zamknęły się w liczbie czterech i takie też ograniczenie czasowe przybrała nasza przygoda. Stłoczeni w ubogim w miejsca rowerowe pociągu (były tylko 3 - słownie: trzy) po sześciu godzinach jazdy wylądowaliśmy w Mońkach. Ze stacji obraliśmy azymut na Biebrzański Park Narodowy, by biegnącym tamtędy Podlaskim Szlakiem Bocianim zahaczyć o Twierdzę Osowiec (niestety w godzinie naszej wizyty już nieczynną dla zwiedzających) i dotrzeć do Goniądza - miejsca naszego pierwszego noclegu.
Mając do dyspozycji mniej niż połowę dnia dystans dnia pierwszego nie był
duży, tym bardziej że dnia drugiego mieliśmy zbliżyć się do setki.
Zgodnie z tradycją wyruszyliśmy w dalszą trasę o szóstej rano (na tej wycieczce ruch oporu porannego wstawania nie funkcjonował). Żegnani przez zadomowione u naszych gospodarzy bociany obraliśmy kierunek na znajdujący się w Dolistowie most, aby przeprawić się na drugi brzeg Biebrzy. Jadąc ciągnącą się wzdłuż rzeki szutrową drogą podziwialiśmy rozciągające się dookoła szuwary i turzycowiska. Po kilkunastu kilometrach wróciliśmy na asfalt i minąwszy śluzę Dębowo, gdzie swój początek ma Kanał Augustowski (a dokładnie 350 m wcześniej), skierowaliśmy się do Augustowa. Na miejskim rynku zjedliśmy obiad i przeczekaliśmy największe południowe upały by już w mniejszym Słońcu udać się do Dowspudy.
Znany ze wszystkich przewodników turystycznych Podlasia portyk pałacu Paca okazał się wdzięcznym obiektem fotograficznym, jednak zbliżające się deszczowe chmury skłoniły nas do pospiesznego pedałowania w kierunku Jeziora Wigry, gdzie nad Zatoką Uklei czekały na nas miejsca w tamtejszym ośrodku wypoczynkowym.
Ośrodek w Gawrych Rudzie to świetne miejsce wypadowe do urokliwych Suwałk. Zjawiliśmy się w mieście wcześnie rano, więc zdecydowaliśmy się zjeść tam drugie śniadanie. Energia bardzo się przydała, gdyż po płaskim biebrzańskim odcinku nadszedł czas na delikatne wzniesienia Pojezierza Suwalskiego. Jadąc u stóp rozsianych dookoła aerogeneratorów minęliśmy Górkę Krzemieniuchę i zjechaliśmy do pozostałości młyna wodnego w Turtulu.
Gwoździem programu dnia trzeciego były mosty w Stańczykach zwane też dumnie, ze względu na podobieństwo do rzymskich budowli hydrotechnicznych, Akweduktami Puszczy Rominckiej. Słyną one ze skoków bungee (obecnie zakazanych, przynajmniej oficjalnie), filmu Ryś Stanisława Tyma oraz ze swojej wysokości, będąc jednymi z najwyższych w Polsce. Ich monumentalna sylwetka wyłaniająca się z lasu w połączeniu z niewielką nitką przepływającego poniżej strumyku Błędzianki oraz smukłą linią filarów pozostawia na odwiedzających niezapomniane wrażenie. Stąd też była to kolejna już nasza w tym miejscu wizyta (w trochę innym składzie byliśmy w Stańczykach w roku 2005).
Dzień zakończyliśmy z pierwszymi kroplami deszczu, na kwaterze w Gołdapi.
Ostatniego dnia naszej rowerowej majówki spokojnym tempem przedarliśmy się gruntowymi drogami przez Puszczę Borecką w kierunku Giżycka. Po drodze natknęliśmy się jeszcze na kartograficzną niespodziewajkę w Boćwińskim Młynie i w ostatniej chwili przed oberwaniem chmury schroniliśmy się na dworcu w Giżycku. Pociągami wróciliśmy do Elbląga i Tczewa aby tam snuć plany kolejnych rowerowych tras.